Zmiany w przepisach lotniczych, czyli jak wylać dziecko z kąpielą

Ministerstwo Infrastruktury opublikowało projekt zmiany rozporządzenia zmieniającego rozporządzenie w sprawie zakazów lub ograniczeń lotów na czas dłuższy niż 3 miesiące. W projekcie znalazło się rozwiązanie, które wprowadza 6 nowych stref ograniczonych i jedną super-strefę, pokrywającą większość przestrzeni powietrznej nad Górnym Śląskiem. Na wlot w taką strefę zgodę będzie musiał wydać prezydent miasta (który zapewne ma w urzędzie osoby wyposażone w odpowiednią wiedzę lotniczą). Są oczywiście wyjątki ale o tym niżej.

Wszystko w imię dobra lotnictwa, bezpieczeństwa i na prośbę przedstawicieli środowiska lotnictwa ogólnego. Brawo Ministerstwo!!! Brawo ULC!!! Szanowni Państwo, gratuluję. A niżej napiszę czego konkretnie.

Rys historyczny – czyli skąd pomysł na zmiany

Zanim podzielę się moimi spostrzeżeniami krótko o tym, dlaczego w ogóle przepisy się zmieniają.

Wszystko zaczęło się od Warszawy i od lotów po trasie NOVEMBER – ZULU, na której był i jest duży ruch. Przeszkadzało to części mieszkańców Warszawy, którzy zorganizowali akcję skarg i donosów na hałasujące statki powietrzne. Skargi były na tyle skuteczne, że ówczesne Ministerstwo Infrastruktury naciskało na Prezesa ULC, żeby bezwzględnie zakończył temat. ULC skierował więc całym impetem machinę urzędniczą na działania związane ze składaniem powiadomień o podejrzeniu popełnienia przestępstwa na pilotów, którzy latali na trasie NOVEMBER – ZULU (która jest trasą dolotową co EPBC). Pasja i determinacja, z którą działały wtedy komórki prawne ULC była godna podziwu. Wszak jeżeli naprzeciw pilota staje cała machina ULC i prokurator, to ten pilot, często nieświadomy ma prawo odczuwać dyskomfort. I to faktycznie czasem powodowało, że kilku pilotów przyznało się w zamian za warunkowe umorzenie postępowania (to są te „sukcesy ULC”).

Kontynuuj czytanie „Zmiany w przepisach lotniczych, czyli jak wylać dziecko z kąpielą”

Gdzie można lądować?

Dzisiejszy artykuł jest skierowany przede wszystkim do pilotów śmigłowcowych, ponieważ to śmigłowiec jest przystosowany do lądowania „prawie wszędzie”. Będzie to zbiór moich doświadczeń, obserwacji i w niewielkim tylko stopniu – przemyśleń. Czyli praktycznie wszystko miało miejsce w rzeczywistości.

foto: pixabay.com/dendoktoor

Lądowania poza miejscami innymi niż lotniska lub lądowiska wpisane do ewidencji lądowisk stwarzają sporo problemów, ze wszystkich możliwych stron. Po pierwsze problemy z lądowaniami śmigłowców mają sąsiedzi. Wynika to zarówno z obaw o bezpieczeństwo, niechęci do hałasu emitowanego przez śmigłowiec a czasem ze zwykłej zazdrości. Nieważne z jakiego powodu – sąsiad może złożyć doniesienie do organów ścigania lub do Prezesa ULC, a wtedy pilot będzie się musiał tłumaczyć. Drugi problem to brak prostego i klarownego prawa, niespójność przepisów i wynikający z tego chaos prawny. Natomiast trzeci problem – najważniejszy – to bezpieczeństwo. Precyzyjniej naruszanie zasad bezpieczeństwa, nadmierne ryzyko i stwarzanie sytuacji, które wcale nie muszą kończyć się dobrze.

Bezpieczeństwo

Słowo klucz i element, który będzie się przewijał w całym artykule. Miejsce do lądowania ma być bezpieczne. Wynika to zarówno z przepisów polskich (art. 93 ust. 1 Prawa lotniczego) jak i europejskich (np. NCO.OP.110(b)). Natomiast co znaczy, że ma być bezpieczne? Przepis NCO.OP.110(b)(4) wskazuje, że „wymiary i charakterystyki dróg startowych/stref końcowego podejścia i startu” muszą być brane pod uwagę przez dowódcę podczas operacji lotniczej. Niestety dalej nie jest to precyzyjnie określenie, chociażby w zakresie wymiarów FATO czy dopuszczalnych wysokości przeszkód lotniczych.

Z pomocą przychodzą nam w pewnym sensie Wytyczne nr 17 Prezesa ULC w sprawie lądowisk. Tam mamy jasno określone, że dla śmigłowca FATO z zabezpieczeniem musi mieć wymiar przynajmniej równy dwukrotności największego wymiaru śmigłowca. Największym wymiarem śmigłowca nie jest rozpiętość łopat a długość od końca ogona do łopaty rozłożonej maksymalnie do przodu. Tyle tylko, że wytyczne Prezesa ULC nie są prawem powszechnie obowiązującym i mogą być jedynie źródłem dobrych praktyk.

Z pomocą nie przychodzą też producenci śmigłowców (w przypadku samolotów prawie zawsze w AFM jest podana długość rozbiegu i lądowania co w prosty sposób można przełożyć na metodę wyboru odpowiedniego miejsca lądowania). Przeglądając AFM/POH czy OSD znalazłem wymagania dla „landing site” tylko w przypadku Eurocoptera. Według Airbusa musi być to podwójna średnica wirnika głównego. Natomiast Robinson czy Bell już nie podają żadnych sztywnych danych.

Kontynuuj czytanie „Gdzie można lądować?”

Krajobraz po bitwie czy nowe otwarcie?

W ostatnich tygodniach zaczęła klarować się sytuacja prawna w sporze, który Prezes ULC toczy z pilotami. Spór w pojedynczych sprawach przerodził się w ostry konflikt. Wszystkie te sytuacje miały wspólny mianownik – Prezes ULC jako organ administracji taśmowo kierował do prokuratury zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Przestępstwo miało polegać na tym, że piloci wykonywali loty na standardowej trasie dolotowej nad Warszawą. Loty były wykonywane na wysokości 1600-1900 ft (czyli jakieś 500-600m). Jednocześnie SERA określa minimalne wysokości na poziomie 1000 ft (300m). Dla niewtajemniczonych – SERA to europejskie przepisy ruchu lotniczego wspólne i jednolite w całej Europie. Skoro loty były na wysokościach dopuszczalnych przez przepisy, to skąd powstał w ogóle problem?

Prezesa ULC drażniło, że piloci nie przestrzegają wysokości określonych w rozporządzeniu Ministra Infrastruktury z dnia 5 marca 2019 r. w sprawie zakazów i ograniczeń lotów na czas dłuższy niż trzy miesiące – które nad Warszawą nakazuje latać min. 2000 m. Według Prezesa ULC było to jawne złamanie przepisów ruchu lotniczego, za co ustawowo grozi nawet do 5 lat pozbawienia wolności.

Dla jasności – nie piszę o cwaniakach, którzy latają 50 m nad ZOO czy robią kosiaki nad nabrzeżem pełnym ludzi w Mikołajkach. Mówię o pilotach, którzy latają w sposób nikomu niezagrażający. Loty w taki sposób były wykonywane od wielu lat i nikomu nie przychodziło do głowy, żeby karać pilotów korzystających z opublikowanych w AIP tras.

Rola Prezesa ULC

Zatem do prokuratury szły taśmowo zawiadomienia od Prezesa ULC. Prokuratorzy dostając takie zawiadomienia, wszczynali postępowania karne. I nie dziwię się temu – w końcu donos składał organ, który w powszechnej opinii ma najlepszą wiedzę o prawie lotniczym. Jest to organ, który dba o środowisko lotnicze i wywodzi się z niego – a skoro taki organ złożył zawiadomienie, to faktycznie musiało dojść do przestępstwa – takie wnioskowanie było w pierwszych etapach spraw. Natomiast prokuratorzy w czasie postępowań zaczęli słuchać podejrzanych, argumenty, które przedstawialiśmy w czasie przesłuchań i w wielu pismach obrończych wydawały się rodzić wątpliwości kto faktycznie ma tu rację. W jednym z postępowań Prokurator chciał nawet umorzyć postępowanie przygotowawcze, ale musiał o tym powiadomić Prezesa ULC. Nawet nie wyobrażacie sobie jak obszerne pismo złożył na tę propozycję Urząd… Według treści przygotowanej przez Departament Prawno Legislacyjny a podpisanej przez osobę z kierownictwa ULC nie było mowy o umorzeniu, ponieważ pilot wykonujący lot był w oczach ULC niereformowalnym przestępcą. Prokurator musiał wnieść akt oskarżenia (znowu pragmatyzm).

Dodatkowo wchodził element, który był śmieszny w swoim absurdzie – Prezes ULC starał się o uznanie go za pokrzywdzonego rzekomym przestępstwem polegającym na lataniu poniżej 2000 m nad Warszawą. Oczywiście sądy nie podzielały poczucia humoru Prezesa ULC. Natomiast zaangażowanie Urzędu Lotnictwa Cywilnego było godne podziwu.

Kontynuuj czytanie „Krajobraz po bitwie czy nowe otwarcie?”